#jestemblogerem
Kot i kawa

#jestemblogerem

Należę do tych czasów, kiedy to rzeczownik „blog” i jego czasownikowa forma „blogowanie” dopiero nieśmiało zaczynały stawiać kroki i istnieć w eterze mowy powszechnej. Za moich czasów (jak to brzmi strasznie) w modzie były podobno pamiętniki, które skrzętnie skrywały nabazgrane myśli, chowane przed światem. Niby to każdy prowadził ale, żeby pokazywać komuś? Nigdy, no dobra może najlepszej przyjaciółce. Mówiąc szczerze, nie mam w tym aż takiego doświadczenia, gdyż takich dylematów to ja nie miewałam bo wylewna w słowa to ja nie byłam, a tym bardziej jeśli o pisanie pamiętników chodziło. Ale wątpię aby ktokolwiek myślał aby owymi tajemnymi zwierzeniami dzielić się z całym światem?

Zresztą bądźmy szczerzy, że do tej otwartości online to my zbyt łatwo nie mieliśmy jak się dostać. Na łączność czekało się w akompaniamencie odpowiednich dźwięków, modląc się przy tym aby połączenia nie zerwało i aby nikt nie podniósł słuchawki w owym czasie. Ale przyśpieszmy chwilkę i już mamy owe stałe łącze otwierający w tempie żółwim owy wszechobecny Internet. Nasze parcie na szkło zaczęło przeinaczać się w parcie na ekran monitora (bądź co bądź także szkło). Prawie obowiązkiem się stało posiadania chociażby prostej strony w html, a szczytem powodzenia było już prowadzenie wirtualnego pamiętnika, wróć bloga. Nieważne, że na darmowej platformie ale samo jego posiadanie, możliwość dzielenia się swymi przemyśleniami. A niech świat mnie usłyszy! Ta otoczona niewiadomą anonimowością możliwość wykrzyczenia swojego zdania, to zabłyśnięcie na czacie (tak wtedy były bardzo popularne) z posiadania własnego www. Czysty szał. Cóż, w owej euforii podbijania internetu przyglądałam się z pewnym dystansem. Oczywiście swoją stronę w html miałam (bo jakżeby inaczej) ale, żeby blogować? Nie to już nie dla mnie, oporność w konstruowaniu zdań przeinaczała się w chęć zaznajomienia kwestii technicznych i tego co przed oczami pospolitego użytkownika niedostępne.

No ale wracając do tematu a może odbiegając od tematu (?). Miałam tą nieopisaną przyjemność obserwować jak blogowanie rozwija się w naszym polskim internecie, jak stawia drobne, nieśmiałe kroczki by powoli przeinaczać się w sprintera. Jak z tych prywatnych pamiętników, tworzą się tematyczne strony, miejsca kształtujące opinię innych. Jak małe zakurzone strony zmieniają się w prężnie działające witryny. Jak rozwój technologii dopieszcza każde zapotrzebowanie, dając dowolne narzędzie byleby zadowolić blogera. Patrzyłam jak strefa blogerska wyszła z cienia, stała się celebrytką, królującą w telewizji (przeważnie śniadaniowej ale to i tak telewizja) jako ekspert i znawca, posiadająca własne publikacje książkowe. A przede wszystkim stała się źródłem utrzymania dla wielu osób, bo czyż nie fajnie zarabiać na swoich myślach ubranych w literki?

Przyznam się, wpadłam w zadumę nad faktem, że byłam świadkiem owego rozkwitu blogowania, że patrzyłam jak to rozkwita. Towarzyszyłam (biernie bo biernie) mu a dzięki temu stawałam się jego częścią. Czy nie fajnie się uśmiechnąć gdy jedne z topowych blogów pamięta się jako małe „blogusie”? Jeszcze kilka lat (bliżej chyba kilkanaście) temu do stania się  blogerem potrzeba było trochę wysiłku i wiedzy. Teraz myślę, że w max pięć minut jesteśmy w stanie stać się blogerem, wideoblogerem, fotoblogerem i tak dalej… Kilkadziesiąt sekund i nasze słowa pojawiają się w eterze sieci.

Blogi dają nam wiele możliwości, to miejsce gdzie możemy pisać co chcemy, możemy podzielić się z kimś samotnością ale i szczęściem, możemy zaistnieć mimo braku czasu, podzielić się swoją pasją czy też mogą być naszym miejscem pracy. To od nas zależy jak będą wyglądać, co na nich będzie i jakie będą. To one stały się naszym śladem we wszechświecie internetu, kropelką słów dodanych do nieskończonej ilości danych.

Bycie blogerem stało się pewnego rodzaju obowiązkiem, który dopada każdego, w większym lub mniejszym stopniu. Czasem stajemy się nim pod wpływem chwili, chęci czy też otoczenia. Patrzę tak sobie w moją historię słomianych ambicji prowadzenia bloga i muszę przyznać, że było ich sporo. Niestety z reguły zawsze kończyły się na baraszkowaniu w kodzie niż ekstazie pisania. I mimo, że owy adres od 7 lat w moim posiadaniu jest to jakoś na długo treść tu nie może zagościć. Cóż mogę poradzić, że słynnych kopii nie robię, a bawiąc się w kodzie często potrafię wszystko wywalić (każdy musi mieć jakieś zdolności – nawet te destrukcyjne).

Dziś są Mikołajki i chyba czas zrobić sobie prezent a więc robię – będę blogerem, nie przepraszam #jestemblogerem!

zdjęcie autorstwa:  Ryan McGuire / gratisography.com 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *